Rodzice mają na wsi dom. Tata spędza tam kawał czasu odkąd przeszedł na emeryturę, ale ten dom, mimo że duży, ma ogromne pokoje. więc na piętrze, które jest zrobione są ich aż... dwa. Mój pokój składa się z meblościanki PRLowskiej, którą moja mama ośmieliła się kupić sama po ślubie. Kość niezgody do dzisiaj między rodzicami.
Zawsze z siostrą chciałyśmy tam sobie kupić lub zrobić szafę, ale wydawać kilka tysięcy do pokoju, w którym spędzamy 2 tyg czasu łącznie to trochę szkoda. Na szczęście podczas CoVID było dużo promocji i całkiem ładne szafy można było kupić nawet za 500zł! Tylko... myśmy przespały te promocje.
Akurat natrafiłam na blogi związane z renowacją mieszkań, a w tym mebli. No cóż, nikt mnie nie rozstrzela, jeśli na wiosce będą jakieś meble nie do końca dobrze pomalowane ;-) Zatem zakupiłam wszystko co potrzebne, po wnikliwych badaniach wybrałam V33 biała. Wahałam się jeszcze między śnieżką supernal i z racji tego, że na środek mi nie wystarczyło, kupiłam i tę.
Rzecz działa się w Boże Ciało, wysokie temperatury u mnie na wiosce. Tydzień pracy. Miałam wizję. wymiana żyrandola na taki, który faktycznie świeci (w końcu tam haftuję), pomalowanie mebli na biało i wszystkich gałek na czarno. Odnowienie starego stołu i pomalowanie krzesła pod toaletkę, by nie odstawało od reszty metalowych elementów w pokoju. Dodatkowo uszycie zasłon, poduszek, nakrycia na taboret. Łącznie zamknęłyśmy się w 600zł! (plus mama kupiła nam zasłony za jakieś 89zł na dzień dziecka).
No to zaczynamy ;-)
Najgorsze dla mnie było oczyszczanie powierzchni. Nawet z maszynką zajęło mi to 2 dni na wszystkie meble. Tata zrobił mi miejsce pod tarasem, żebym nie kurzyła w domu:
Potem przenieśliśmy meble do garażu, żeby na spokojnie je tam pomalować i nie przejmować się wilgocią i ewentualnym deszczem. Moje miejsce pracy:
W środku mebli też chciałam pomalować. Niestety pogoda była za dobra i farba śnieżka nie dała rady - zasychała na pędzlu. W szafie zrobiły się grudki... nic nie pomagało. Nie potrafiłam tego nawet zetrzeć. Skoczyłam do sklepu po białą okleinę. Pierwszy raz oklejałam. Mama ze złamanym łokciem mi pomagała. Śmiała się, że efekt lepszy niż po farbie. Osobiście się z tym nie zgadzam. Do środka może iść, ale na zewnątrz moim zdaniem zdecydowanie lepiej wygląda farba.
Co do wnętrza, wygląda tak dziwnie, bo miałam mało okleiny, więc musiałam coś wymyślić. Niestety kupiłam ostatnią, a w pobliskich sklepach nie było więcej. Pełne są tam, gdzie zrobiły się grudki.
Mama zaczęła mówić, że biały to się jej kojarzy ze szpitalem i wyrażała obawy jak to będzie wyglądać. No to skręciłam jej kilka uchwytów. Zachwyciła się ;-)
Stary stolik też odrestaurowałam. Już rdza na nim zachodziła. Stolik był z nami od lat, na nim uczyłam się pisać swoje imię... wypisując je po całym stoliku ;-)
a tu jak zostały złożone i ustawione ;-)i zbliżenia:
uff! dumna z siebie jestem! ;-) Na pewno jeszcze coś będę malować - choćby meble u mnie w salonie i na przedpokoju. Ale to jak trochę cieplej będzie, czyli gdzieś za rok. Wtedy to chyba będę sporo rzeczy wstawiać, bo planujemy z chłopakiem remont. Będziemy projektować wszystkie meble, ostanie się tylko 1 szafa na przedpokoju i meblościanka w salonie. No i łóżko w sypialni, które ostatnio kupiliśmy od wujka stolarza (też mój projekt). Powoli się urządzamy w naszym gniazdku ;-)
Jeszcze garść informacji: malowałam flockiem, potem kuzyn i tata pomalowali powierzchnie stołu, drzwi i jednego boku natryskowo. Na tak ciemne drewno były potrzebne 4 warstwy farby. No i piąta - spryskanie. V33 mogę szczerze polecić, zwłaszcza mając porównanie do śnieżki. Jej wysokie temperatury są niestraszne, ale nieprawdą jest, że nie śmiedzi, jak piszą na stronach. Zapach farby utrzymywał się jeszcze z 2 miesiące po malowaniu. Dodatkowo, to nie tak, że super kryje i na ciemne meble wystarczą 2 warstwy. Bzdura. Na moje, mimo, że były przygotowane, po 2ch warstwach było nadal widać brąz. No i farba faktycznie potrzebuje tego miesiąca, żeby nabrać odporności. Paznokieć jest wstanie ją uszkodzić. Myśmy tam nie mieszkały w tym czasie, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie mieszkać z pomalowanymi meblami. Także, na te zachwalacze to patrzcie z przymrożeniem oka.
Teraz nic tylko czekać aż mama znowu będzie sprawna i usiądzie do szycia zasłon. No i przekonam tatę, by pomalował pokój na szaro ;-) Swoją drogą ciągnie mnie na kurs szycia - fajna umiejętność!
Trzymajcie się ciepło!
Ale czad! Świetnie sobie poradziłaś z tym wyzwaniem. I ten ogromny pokój wygląda superowo. :)
OdpowiedzUsuńTakie tworzenie i dawanie drugiego życia niechcianym już rzeczom jest super... mogą znowu być potrzebne i cieszyć oczy.
OdpowiedzUsuńNie ma co się dziwić, że duma rozpiera, kawał fantastycznej pracy za Tobą, widać, że żadne wyzwanie nie jest dla Ciebie straszne. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń